Monday, January 18, 2016

Szkoła narzeczonych

Wstyd się przyznać, ale w dzieciństwie czytałam książkę Marii Kruger „Szkoła narzeczonych” z wypiekami na twarzy mocno kibicując każdej z bohaterek w poszukiwaniach odpowiedniego kandydata na męża. Chociaż sama unikałam wszelkich domowych obowiązków uważając je za całkowitą stratę czasu, nie przeszkadzało mi to podziwiać zapału i powagi z jaką dziewczyny podchodziły do swoich zajęć szkolnych (czyli np. szycia, przygotowywania perfekcyjnych ciastek lub odpowiedniego prania). I żeby było jasne nie ma w tym żadnej ironii. Każde z tych zajęć wymaga pewnej wiedzy i umiejętności.
Dzisiaj chyba takich szkół już nie ma. I dobrze. Pranie robi pralka lub odpowiednie firmy. Ubrania kupujemy raczej gotowe, a jeśli nie, wykwalifikowane krawcowe służą nam pomocą. Nie ma zapotrzebowania na profesjonalne narzeczone, które latami uczą się jak prowadzić perfekcyjny dom. Czy to znaczy jednak, że w małżeństwo możemy wejść nieprzygotowani? Czy naprawdę wystarczy, że miło spędzamy razem czas, lubimy podobne rzeczy i bardzo chcemy mieć rodzinę? Jeśli tak, to dlaczego jest tyle rozwodów? Jeśli zapytacie tych, którzy są po rozwodzie (lub rozstaniu w wieloletnim związku) jak wyglądały początki ich związku, w większości przypadków usłyszycie, że było wspaniale. Z nikim innym tak się nie rozmawiało jak z ex, z nikim nie czuło się takiej bliskości. I mogę śmiało założyć, że co najmniej 90% rozwodników nigdy nie spodziewało się, że akurat ich to spotka. Nie taki był plan. Nie takie były marzenia. A jednak spotkało ich i spotyka coraz więcej ludzi.

Może by tak więc wysłać wszystkich do szkoły. Szkoły narzeczonych. W takiej szkole mieliby się nauczyć przede wszystkim tego, czego oczekują od związku i od partnera, bo większość z nas tego nie wie. Poznajemy się zaczynamy spotykać, zagrają fajerwerki i już planujemy wspólne życie, bo skoro jest nam tak dobrze, to po co to psuć rozważaniami nad tym czy moje życie z tą osobą wygląda tak jakbym tego oczekiwała. Jakoś to będzie. Razem poradzimy sobie ze wszystkim. Otóż nie. Musimy wiedzieć czego oczekujemy od partnera, żeby móc mu o tym powiedzieć i żeby on/ona mogli zastanowić się, czy jest to coś, co mogą nam dać. I tu pojawia się lekcja numer dwa, która powinna pojawić się w szkole narzeczonych – lekcja komunikacji. Tak wiem, że to oklepany slogan. Ale zadajcie sobie proste pytanie: dużo dzieci to dla Ciebie ile? a dla Twojej koleżanki/Twojego kolegi? a dla Twojego potencjalnego partnera? a zarabiać dużo, to ile? duży dom, to jaki dom? I nagle okazuje się, że mówimy o zupełnie innych światach. Jak wtedy znaleźć wspólny mianownik? Takich ważnych lekcji mogłoby w tej szkole być jeszcze wiele. Czy pomogłyby uchronić małżeństwa przed rozwodami? Nie wiem, ale pewnie, uchroniłyby niektórych przed nieudanym małżeństwem.

No comments:

Post a Comment